„Rodzina pomogła mi wygrać.”
Jestem mamą czwórki dzieci, mam kochającego męża i to właśnie dla mojej rodziny zdecydowałam się podjąć walką z nieuleczalną chorobą Huntingtona. Dokładnie dziesięć lat temu wystąpiły u mnie pierwsze objawy choroby. Choć z pozoru niepozorne, to przypuszczałam, że może to być początek czegoś strasznego. Pląsawica odebrała mi już dziadka i mamę. Nie mogłam pozwolić, aby moje dzieci przeżywały to samo cierpienia jakie mnie spotkało.
Na początku musiałam zrezygnować z jazdy samochodem, bo na drodze zaczęłam stanowić zagrożenie, nie tylko dla siebie, ale też dla innych. Z czasem niemożliwa stała się jazda na rowerze, bo niemożliwe okazało się też utrzymanie równowagi. Dopiero gdy po raz pierwszy spadłam ze schodów, zdałam sobie sprawę z powagi sytuacji. W miarę upływu czasu ataki zaczęły być uciążliwe również dla czwórki moich dzieci. Moje pociechy przestały mnie poznawać.
Wiedziałam, że musimy wspólnie z mężem działać szybko. Na szczęście na naszej drodze stanęli lekarze, którzy wiedzieli jak pomóc. Powiedzieli, że leki nie zatrzymają choroby, a jedynym sposobem na spowolnienie jej postępów jest wszczepienie stymulatora mózgu, który pomoże zapanować nad ruchami pląsawiczymi. O możliwości operacji w szpitalu w Kluczborku dowiedzieliśmy się od doktora Libionki, który takie operacje przeprowadza. Strach przed operacja był duży, ale jeszcze większa była determinacja, aby wrócić do zdrowia i do wspólnych wycieczek rowerowych z rodziną.
Personel medyczny szpitala był niezwykle miły i pomocny, cały mój pobyt po operacji przebiegł wzorowo. Ten nowoczesny budynek zapewnia idealne warunki do wykonania tej niezwykle skomplikowanej operacji. Jestem już kilka tygodni po operacji i z dnia na dzień czuje się lepiej. Moja rodzina jest szczęśliwa, a to jest najważniejsze, dzięki ich wsparciu przetrwałam te ciężkie chwile.